Czy najwyższym szczytem na Ziemi jest Czomolungma, czy Mauna Kea? A może Chimborazo? Odpowiedź brzmi: tak. Ale jak to, nie możemy zdecydować się, który z nich jest tym najwyższym? Otóż sprawa jest bardziej skomplikowana, bo wszystko zależy od przyjętych kryteriów pomiaru wysokości.
Zacznijmy od tego, czego uczono nas w szkole i do czego jesteśmy najbardziej przyzwyczajeni: wysokości bezwzględnej. Mierzymy ją od czubka góry do średniego poziomu morza – stąd owo „nad poziomem morza” (n.p.m.) dodawane po wartości liczbowej. Zgodnie z tym kryterium najwyższym szczytem na Ziemi jest, rzecz jasna, Czomolungma (w tradycji kolonialnej Mount Everest), bodaj najbardziej znany z ośmiotysięczników.
Choć takie rozwiązanie daje nam obiektywną płaszczyznę porównania, paradoksalnie może ono nie oddawać rzeczywistej skali góry ani tego, jak trudno się na nią wspiąć – wystarczy, że otaczający teren znajduje się poniżej poziomu morza. Możemy zatem mierzyć wysokość szczytu od podnóża, co da nam wysokość względną. Ponieważ jednak „podnóże” nie jest precyzyjnie określonym terminem, pojawiają się pewne rozbieżności, gdzie właściwie powinniśmy zacząć. Lepszym rozwiązaniem wydaje się tzw. „wybitność”, czyli dystans, jaki pokonamy schodząc z ze szczytu na najniżej położony teren. Innymi słowy: schodzimy, aż zejdziemy do miejsca, w którym teren znowu zaczyna się wznosić. Szczególnie interesuje nas tu jeden z dwóch rodzajów wybitności, dość osobliwie nazwany „suchą wybitnością”. Pojęcie to zakłada, że schodzimy z naszym pomiarem także pod powierzchnię wody – że owym najniżej położonym terenem jest dno oceaniczne. Mierząc wysokość w ten sposób, za najwyższy szczyt zwykle uznaje się hawajski wulkan Mauna Kea, którego ponad połowa (ponad pięć tysięcy metrów) znajduje się pod powierzchnią oceanu. Dodałem „zwykle”, ponieważ nie wszyscy specjaliści się z tym zgadzają. Niektórzy decydują się mierzyć suchą wybitność Czomolungmy od Głębi Challengera – najgłębszego punktu w Rowie Mariańskim – co znowu wysuwa ten szczyt na prowadzenie z ponad 11 tysiącami metrów wysokości.
I na koniec kryterium o najbardziej wątpliwej użyteczności możemy też przyjąć bardziej geometryczny punkt widzenia i zacząć pomiar nie od powierzchni kontynentu czy dna oceanicznego, lecz środka planety. Wówczas najwyższym szczytem staje się Chimborazo, wygasły stratowulkan w ekwadorskich Andach (znany też z wyprawy przyrodnika Alexandra von Humboldta). Mimo, że sam szczyt wznosi się na „jedynie” 6263 metrów nad poziomem morza, znajduje się bardzo blisko równika – powierzchni najbardziej oddalonej od środka Ziemi. Ruch obrotowy powoduje nieznaczne spłaszczenie naszej planety przy biegunach i jej „wybrzuszenie” właśnie przy równiku (dlatego, ściśle rzecz biorąc, jest ona nie kulą, lecz elipsoidą obrotową).
Więc kiedy następnym razem ktoś na domówce wspomni przy Was, że „Mount Everest jest najwyższą górą na Ziemi” możecie unieść do góry palec, w irytująco protekcjonalnym geście, i pouczyć swojego rozmówcę lub swoją rozmówczynię. Nie gwarantuję Wam jednak, że zostaniecie zaproszeni na kolejną imprezę.
Na grafice wspaniała ilustracja Alexandra Humboldta, przedstawiająca wulkan Chimborazo.