KategoriePrzemyślenia

Zmiana czasu to przeżytek

Doprawdy trudno o bardziej jaskrawy przykład inercji społecznej i politycznej niż zmiana czasu. Od lat wiemy, że przestawianie zegarów nie przynosi postulowanych oszczędności energetycznych, a może nawet generować dodatkowe koszty ze względu na dłuższe używanie klimatyzacji w ciągu dnia (w końcu co lato to nowy rekord temperatury). Wiemy też, że przejście na czas letni wywołuje zamęt w transporcie publicznym przez konieczność wprowadzania specjalnych rozkładów jazdy – znowu dodatkowe koszty – i ma negatywy wpływ na ludzkie samopoczucie i zdrowie. Skutki zaburzenia rytmu dobowego mogą utrzymywać się nawet przez kilka tygodni: jesteśmy bardziej zmęczeni i rozkojarzeni, a być może i poirytowani. Na pewno ja jestem, niemożebnie. Wolę na razie nie myśleć, jak przez najbliższy czas będą wyglądać moje poranne zajęcia. Studenci o ósmej rano są mocno śnięci – i trudno się im dziwić, to nieludzka pora – a teraz będziemy zaczynać de facto o siódmej. Żadne ilości kofeiny nie uratują nas przed umysłową martwotą. Ale pal to licho, ja wykonuję zawód niskiej odpowiedzialności społecznej. Co z kierowcami autobusów czy operatorami ciężkiego sprzętu? Zwłaszcza, że szczyt ruchu ulicznego przypadać będzie teraz na godziny przed świtem.

Sytuacja ze zmianą czasu jest o tyle żałosna, że jako społeczeństwo jesteśmy w tej kwestii niemal jednomyślni: mało kto zatęskniłby za przestawianiem zegarów. Konsultacje społeczne przeprowadzone wśród obywateli państw członkowskich UE wykazały, że 76% ankietowanych odczuwa negatywne skutki zmiany czasu, a aż 84% chce zrezygnować z tego anachronizmu. Za zmianą czasu nie stoją też interesy korporacyjne ani polityczne – nie ma polityków rozsiewających kłamstwa na temat „zagrożeń rezygnacji ze zmiany czasu” ani potężnego lobby, płacącego im za to grube miliony. Dosłownie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w końcu raz na zawsze pozbyć się tego cholerstwa. Nie musimy nawet nic robić, wystarczy, że kolektywnie zdecydujemy: dość. A mimo to lata lecą, a my dalej nie potrafimy podjąć tej decyzji. Unijna Dyrektywa o rezygnacji ze zmiany czasu ugrzęzła w biurokratycznej machinie od 2018 roku (dalej ma status „w toku”), jej wdrożenie przekładano już dwukrotnie.

I po co to wszystko? Bo podczas pierwszej wojny światowej Niemcy chciały zaoszczędzić na ogrzewaniu węglem. Chryste, naprawdę nie wiem, jak niby mamy „zreformować” obecny system, żeby poradzić sobie z cywilizacyjnym zagrożeniem jakim jest globalne ocieplenie, skoro nie możemy ogarnąć jednej prostej rzeczy. Ze święcą szukać lepszego argumentu przeciw gradualizmowi. Jeśli tyle lat zajmuje nam zniesienie tak przestarzałej i powszechnie znienawidzonej rzeczy jak zmiana czasu, to do demokratycznego socjalizmu dojdziemy za tysiąc lat. I to, o ile na żadnym etapie nie przydarzy nam się „faszystowska cofka”, a patrząc na obecny klimat polityczny nie robiłbym sobie zbyt wielkich nadziei na stabilny postęp.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *