KategoriePopkulturaPrzemyślenia

Powtarzalność popkultury

Popkultura w dużej mierze opiera się na powtarzaniu tych samych schematów i przemawianiu do nostalgii odbiorców. Jesteśmy stale zasypywani sequelami, prequelami, spin-offami, remake’ami, remasterami i adaptacjami tych samych tekstów. Dobrym przykładem są tutaj Gwiezdne Wojny. Przebudzenie Mocy krytykowane było za żerowanie na nostalgii fanów i zbyt duże podobieństwo do Nowej Nadziei. A tymczasem już sama oryginalna trylogia, przez nas (tj. pokolenie Y, milenialsów) często postrzegana jako coś zupełnie świeżego, była tekstem nostalgicznym, wzbudzającym u widzów którzy dorastali w latach 50. skojarzenia m.in. z Flashem Gordonem, Buckiem Rogersem, westernami i filmami samurajskimi.

Współczesna branża gier wideo dostarcza aż nadto kolejnych przykładów. Wśród najlepiej sprzedających się tytułów AAA z ostatnich lat zdecydowana większość to kolejne części w seriach ciągnących się od lat (Assassin’s Creed, Far Cry, Call of Duty, GTA, Legend of Zelda, Mario, Pokémon), sequele (The Last of Us 2) i remake’i (Resident Evil 2, Final Fantasy VII). Albo sequele po reboocie ciągnącej się od lat serii, które w gruncie rzeczy są remake’ami jednej z poprzednich części (Doom: Eternal). 

W języku matematyki, a konkretniej teorii prawdopodobieństwa, można tę tendencję do powtarzalności w popkulturze ująć jako dążenie intertekstowości do 1 – wartości oznaczającej całkowity interpretacyjny izomorfizm. Hipotetyczny tekst który osiągnąłby tę wartość byłby pastiszem tak idealnie pozszywanym z fragmentów oryginału, że praktycznie od niego nieodróżnialnym. Fakt, że popkultura często goni za własnym ogonem jeszcze do niedawna utożsamiałem wyłącznie z filozofią postmodernistyczną, sądząc że po prostu osiągnęliśmy kres ludzkiej kreatywności i od teraz wszystko będzie w mniejszym lub większym stopniu powtórką z rozrywki. Jedyne co pozostało twórcom to spróbować tak poprzekładać zastane w kulturze elementy, żeby stworzyć z nich coś względnie oryginalnego. Innymi słowy, wyobrażałem sobie „koniec historii” Francisa Fukuyamy tylko w wydaniu kulturowym. 

Zupełnie inne spojrzenie na ten problem znalazłem w książce Marka Fishera „Realizm Kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy?” oraz w posłowiu Andrzeja Karalusa zamieszczonym w polskim wydaniu. Fisher twierdzi, że stagnacja w popkulturze to efekt podporządkowania jej mechanizmom kapitalistycznym. Wraz z centralizacją kapitału centralizuje się także dystrybucja tekstów kultury (wystarczy spojrzeć na to jakim medialnym molochem stał się Disney). Dodajmy do tego fakt, że potężni gracze na rynku mają awersję do ryzyka – w końcu trzeba maksymalizować dochody – a otrzymamy sytuację, w której najbardziej rozsądnym rozwiązaniem, z ekonomicznego punktu widzenia, będzie serwowanie odbiorcom tego co już znają pod pozorem tworzenia nowych treści.

I to jest miejsce, zdaniem Fishera, w którym obecnie się znajdujemy. Karalus podaje tutaj przykład remake’u Króla Lwa z ubiegłego roku, który jest niemal całkowicie pozbawiony indywidualnej wizji artystycznej i jest jedynie „technicznym upgrade’em” oryginału z roku 1994 pod kątem animacji. Trudno się z tym nie zgodzić, zważywszy na fakt, że film ten jest obecnie najbardziej dochodową animacją w historii kina. Nie jestem do końca przekonany co do tego, że neoliberalny „zanik innowacyjności” jest całkowity. Twórcy poza mainstreamem (np. twórcy gier indie) nadal są w stanie zaoferować coś świeżego. Niemniej perspektywa jaką otworzył przede mną Fisher na pewno pozwoliła mi lepiej zrozumieć pewne mechanizmy, którymi popkultura obecnie się kieruje.

PS. Co do Gwiezdnych Wojen to można pójść nawet o krok dalej i twierdzić, że są pastiszem. Bardzo ciekawy artykuł na ten temat można przeczytać tutaj.

Król Lew z 2019 znajduje się na siódmym miejscu najbardziej dochodowych filmów wszechczasów.

Źródełko zdjęcia: Photo by JOSHUA COLEMAN on Unsplash