Nadchodzą kiepskie czasy dla swobody wymiany informacji w Internecie. Parę dni temu zapadł niekorzystny wyrok w sprawie naruszenia praw autorskich przez Internet Archive (IA), serwis skanujący książki i udostępniający e-booki na zasadzie cyfrowej biblioteki – umożliwiający jednoczesne „wypożyczanie” tylko kilku cyfrowych egzemplarzy danego tytułu. W pierwszych miesiącach pandemii IA postanowiło tymczasowo zmienić swoją politykę i znieść limity, aby w ten sposób przeciwdziałać utrudnieniom wywołanym zamknięciem fizycznych bibliotek. Choć IA niewątpliwie przyświecał szczytny cel, naraziło się w ten sposób na pozew ze strony największych wydawców na anglojęzycznym rynku książki: Hachette, HarperCollins, Penguin Random House i John Wiley & Sons. Działania serwisu od samego początku były im nie w smak – w końcu nie można pozwolić, żeby ludzie czytali cokolwiek za darmo – i w dodatku opierały się na dość naciąganej interpretacji doktryny fair use.
Sąd uznał IA winne naruszeń, co po uprawomocnieniu się wyroku oznacza koniec działalności serwisu w obecnej formie. IA broniło się argumentem, że wypożyczenia e-booków nie przekładają się na ich mniejszą sprzedaż, a wręcz mogą zachęcać do kupowania fizycznych egzemplarzy. Wydawcy kategorycznie odrzucili tę argumentację, wskazując na brak przekonujących dowodów na jej poparcie. Sami tymczasem opierali swój pozew na równie bezpodstawnym twierdzeniu: poza zapewnieniami korporacji nic nie wskazuje na to, że darmowe udostępnianie pewnej ograniczonej liczby cyfrowych egzemplarzy, przynajmniej w kontekście książek i gier wideo, powoduje wymierne straty wydawców. Warto tutaj przypomnieć sytuację z 2017 roku, kiedy Unia Europejska zleciła sporządzenie obszernego raportu na temat wpływu piractwa na sprzedaż tekstów kultury, ale zdecydowała się nie publikować jego pełnych wyników – zapewne dlatego, że w raporcie nie udało się wykazać istotnego wpływu rozpowszechniania nielegalnych kopii na sprzedaż książek i gier wideo. Podobne wnioski podsuwa nam zdrowy rozsądek: teksty kultury nie są dobrem absolutnie niezbędnym, więc ludzie odcięci od darmowego dostępu do nich prostu ich nie kupią. Zwłaszcza, jeśli mają wątpliwości co do tego, czy coś im się spodoba lub będzie rzeczywiście przydatne. Uznawanie wszystkich ściągniętych czy wypożyczanych kopii za „egzemplarze niekupione” to absurd. Tyle w temacie tego, czyich interesów strzegą sądy.
IA będzie składać apelację, jednak nie robiłbym sobie wielkich nadziei na inne rozstrzygnięcie. Sprawa jest dla mnie, jak i pewnie innych tłumaczy, szczególnie przykra, bo w mojej pracy IA jest niezwykle pomocnym narzędziem. Nie zliczę, ileż razy to cyfrowe repozytorium ratowało mi skórę, pozwalając na zweryfikowanie niedostępnego nigdzie indziej źródła, na które powołuje się autor czy autorka, lub sprawdzenie kontekstu przytaczanego cytatu. Ba, czasem wyraźnie widać było, że osoba autorska sama korzystała z IA robiąc własny risercz – próbując rozwiązać problem tłumaczeniowy zaczynałem iść po jej śladach. Na pewno nie wywalę trzydzieści, pięćdziesiąt a czasem nawet sto dolarów – nie jeśli mam sam coś zarobić – tylko po to, żeby sprawdzić w książce kilka zdań. Będę musiał tłumaczyć na oko, bez kontekstu, co odbije się na jakości moich przekładów. Nawet gdybym miał nieograniczony budżet na takie wydatki to bez IA i tak nierzadko byłbym w kropce, bowiem po wyczerpaniu nakładu niektórzy wydawcy siedzą na prawach autorskich do swoich tytułów jak smok na stosie złota – pilnie strzegą ich i zioną ogniem na każdego ośmielającego się połasić na ich literackie skarby, choć nie planują żadnych dodruków. Funkcjonowanie cyfrowych bibliotek leży zatem nie tylko w interesie moli książkowych, ale i całego społeczeństwa; bez IA i jemu podobnych możemy bezpowrotnie stracić dostęp do części ludzkiego dorobku intelektualnego i artystycznego.
Wyrok oraz kuriozalne komentarze, jakoby było to „zwycięstwo rynku wydawniczego” dobitnie pokazują, że gdyby biblioteki nie istniały i ktoś dzisiaj zaproponował ich stworzenie, to wszyscy apologeci wolnego rynku i korporacyjnych zysków jednogłośnie okrzyknęliby te ideę socjalistyczną fanaberią. Ale jak to, ludzie mieliby wypożyczać sobie całe książki na kilka miesięcy, nie płacąc za to ani złamanego grosza? Jakież to byłyby straty dla wydawców! Jezu, komunis! I tak dalej. To smutne – i zajebiście frustrujące – w jakich czasach przyszło nam żyć. Osiągnęliśmy taki poziom fetyszyzacji towarów i alienacji, że Marks przewraca się w grobie.