KategorieAstronomiaPopkulturaPrzemyślenia

„Wielka cisza”

„Wielka cisza” Teda Chianga to jedno z tych opowiadań science fiction, do których lubię co pewien czas wracać. Jak na tak krótki tekst – całość ma raptem kilka stron – jest to materiał niezwykle gęsty tematycznie, łączący w sobie motyw eksploracji kosmosu z wątkiem ekologicznym i refleksją na temat języka, komunikacji i zwierzęcej inteligencji. Wszystkie te elementy zdają się perfekcyjne dopasowane, niby misterna układanka. Każde zdanie odpowiednio wybrzmiewa i ma swoje miejsce – mamy tu krótką formę w najlepszym wydaniu.

Najbardziej jednak cenię sobie w „Wielkiej ciszy” jej płaszczyznę emocjonalną. Na tym poziomie jest to gorzko-słodka opowieść o ludzkiej ambicji oraz przemijaniu, nie tyle jednostki, co całych kultur i cywilizacji, opowiedziana z nietypowego punktu widzenia: przez papugę. W tych kilku pierwszych migawkach, z których składa się to opowiadanie, ów ptasi narrator objaśnia czytelnikom paradoks Fermiego: skoro wszechświat jest tak ogromny i statystycznie prawdopodobne jest, że gdzieś poza Ziemią powstało życie, dlaczego nikt jeszcze się z nami się nie skontaktował?

W miarę, jak w kolejnych ustępach dowiadujemy się więcej o „papuzich obyczajach”, powoli nasuwa się nam odpowiedź, choć w tekście nigdy nie zostaje ona wypowiedziana wprost. Zamiast desperacko szukać obcych inteligencji wśród gwiazd być może powinniśmy bliżej wsłuchać się w te obecne tutaj, na Ziemi – w głosy naszych „braci mniejszych”. Szczególnie poruszające jest to, że ta krytyka ludzkiej krótkowzroczności (czy też: dalekowzroczności; obserwujemy odległe gwiazdy, a zdajemy się nie dostrzegać istot, z którym dzielimy planetę) w żadnym momencie nie przybiera postaci surowej reprymendy. Wręcz przeciwnie, papuga-narrator wybacza nam naszą ignorancję i krzywdy, jakie wyrządziliśmy jej dzikim pobratymcom. Jak pies, który kocha nawet niewdzięcznego, surowego pana. Czystość i niewinność takiej postawy zawsze mnie porusza.

Wizje ukazywane przez fantastykę naukową potrafią być bardzo odległe – zapuszczamy się w głąb galaktyki lub daleką przyszłość – a jej światy tworzone z rozmachem, lecz chłodne i nieprzystępne. Sterylne. „Wielka cisza” w podobny sposób prowokuje do głębokich, dalekosiężnych rozmyślań, nie tracąc jednak serca. W tym sensie jest to idealne science fiction dla ludzi, którzy tego gatunku nie lubią – lub nigdy go nie próbowali.

Można oczywiście twierdzić, że opowiadanie Chianga nie zalicza się do „twardej” fantastyki naukowej, wszak papuga o ludzkiej inteligencji to czysta fikcja. Badania nad zdolnościami poznawczymi ptaków, zwłaszcza z rodziny krukowatych, wykazały, że choć są to znacznie bardziej inteligentne zwierzęta niż podejrzewaliśmy (zważywszy na ich stosunkowo niewielkie mózgi), ich komunikacja nie może równać się ludzkiej. Nawet najgenialniejsza papuga nie jest w stanie zakomunikować swoim towarzyszom żadnej abstrakcyjnej myśli. Nigdy nie narodził się żaden kruczy Shakespeare czy papuzi Flaubert. Owszem, ale jak stwierdziła Ursula Le Guin we wstępie do „Lewej ręki ciemności”: „Science fiction nie przewiduje, science fiction opisuje […] Przepowiednia to sprawa proroków, jasnowidzów i futurologów. Nie powieściopisarzy. Powieściopisarz ma łgać”. A „Wielka cisza” to doprawdy piękne łgarstwo.

Opowiadanie, w przekładzie Jakuba Małeckiego, jest częścią zbioru „Wydech”. Fizyczny nakład niestety się już wyczerpał, ale książka nadal jest dostępna jako audiobook i ebook.

Źródełko zdjęcia: Ilona Frey na Unsplash

KategorieAstronomiatoday I learned

Czy na Wenus może istnieć życie?

Światem astronomii wstrząsnęła wczoraj informacja o odkryciu w gęstych chmurach Wenus fosforowodoru – związku chemicznego wytwarzanego przez organizmy beztlenowe i uważanego za pośredni dowód na istnienie życia. Zanim jednak damy się porwać spekulacjom na temat wenusjańskiej cywilizacji i tego jak kontakty z obcymi istotami wpłyną na naszą kosmiczną oraz ziemską perspektywę warto przeanalizować to, co sami autorzy mówią tych potencjalnie przełomowych badaniach i odnieść je do szerszego kontekstu działania metody naukowej.

Zacznijmy od odsunięcia na bok scenariuszy wyjątkowo mało prawdopodobnych: jeżeli na Wenus istnieje życie, niemal na pewno nie jest to żadna cywilizacja, nawet na wczesnym, pre-technologicznym poziomie rozwoju. Wielce wątpliwe jest również jest, że są to złożone organizmy wielokomórkowe. Chociaż nie badaliśmy Wenus pod kątem istnienia życia (ale patrz PS), tak jak czerwonych pustkowi Marsa czy skutych lodem oceanów księżyców gazowych olbrzymów – Europy i Enceladusa – wysłaliśmy na nią wiele sond np. w ramach sowieckiego programu Venera i amerykańskiego programu Mariner. Wenus przyglądaliśmy się także przy okazji licznych przelotów sond, w których studnia grawitacyjna tej planety i jej ruch orbitalny wokół słońca wykorzystywane były niczym ogromna proca do wystrzelenia naszych kosmicznych posłańców w głąb układu słonecznego (jest to tzw. asysta grawitacyjna). Więc jeżeli Wenus skrywałaby aż tak monumentalne tajemnice to odkrylibyśmy je jakiś czas temu.

Poza tym, są dobre powody, czemu nie byliśmy szczególnie zainteresowani poszukiwaniem biosygnatur – chemicznych śladów bytowania życia – akurat na Wenus. Planeta ta bywa określana siostrzaną dla Ziemi, ze względu na skalistą budowę, podobne rozmiary i ogólną kompozycję chemiczną, jednak panujące na niej warunki są skrajnie różne od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Gęsta atmosfera Wenus, składająca się głównie z dwutlenku węgla, sprawia, że na powierzchni panuje miażdżące ciśnienie i niesamowicie wysoka temperatura (ponad 450 stopni Celsjusza). Ze względu na efekt cieplarniany, który na Wenus całkowicie wymknął się spod kontroli, jest tam bardziej gorąco nawet niż na spieczonym słońcem i niemal pozbawionym atmosfery Merkurym. W wyższych partiach atmosfery Wenus unoszą się także chmury kwasu siarkowego, z których pada żrący deszcz. Być może „życie zawsze znajdzie jakiś sposób”, ale myślę, że możemy naukowcom wybaczyć brak zainteresowania perspektywami istnienia organizmów żywych w tych iście piekielnych warunkach (co prawda nie powstrzymało to niektórych, w tym nawet amerykańskiego astronoma i popularyzatora nauki Carla Sagana, przed snuciem wizji kolonizacji Wenus).

Wracając do niedawnego odkrycia. Czy obecność fosforowodoru w atmosferze Wenus oznacza, że bez wątpienia istnieje tam choćby mikroskopijne życie? W żadnym razie. Jak zauważają sami autorzy artykułu opublikowanego w Nature, który zainicjował to medialne i naukowe poruszenie:

Po przeprowadzeniu wyczerpującej analizy stanu stacjonarnego i reakcji fotochemicznych obecność PH3 [fosforowodoru] pozostaje niewyjaśniona. Brak jest obecnie abiotycznego [tj. nie wynikającego z aktywności organizmów żywych] źródła tych sygnatur w atmosferze Wenus, jej chmurach, na jej powierzchni i pod nią, w wyładowaniach elektrostatycznych w atmosferze, aktywności wulkanicznej, czy uderzeniach meteorytów. Obecność PH3 może być wywołana przez nieznane dotąd procesy fotochemiczne lub geochemiczne bądź, podobnie jak w przypadku biologicznych źródeł PH3 na Ziemi, przez organizmy żywe (tłumaczenie, zaznaczenie i komentarze moje).

Wielu innych badaczy niezwiązanych bezpośrednio z tymi badaniami jest również sceptycznych. Jak stwierdził Gerald Joyce, biolog w Salk Institute w Kalifornii, w korespondencji z dziennikarzami The New York Times:

Pomimo wcześniejszych spekulacji (głównie ze strony tych samych autorów) te wyniki trudno zinterpretować jako biosygnaturę (tłumaczenie moje).  

Niewykluczone zatem, że za obecność fosforowodoru odpowiedzialny jest nieznany, lecz całkowicie abiotyczny proces.

Tego typu odkrycia zdarzały się już w przeszłości, czego najlepszym przykładem są pulsary – bardzo szybko obracające się gwiazdy neutronowe z potężnym polem magnetycznym. Podczas każdego obrotu pulsary wysyłają w przestrzeń kosmiczną wiązki promieniowania elektromagnetycznego, które w bardzo regularnych odstępach mogą docierać do Ziemi, jeżeli dany pulsar akurat jest zwrócony do nas swoim biegunem. Kiedy w roku 1967 Jocelyn Bell Burnell i Antony Hewish odkryli pierwszego pulsara, regularność jego sygnałów spowodowała, że wysunięta została nieśmiała hipoteza, że pochodzą one od pozaziemskiej cywilizacji. Chociaż naukowcy nazwali ten sygnał LGM-1 (od little green men, humorystycznego określenia kosmitów) nie brali hipotezy o obcej cywilizacji na poważnie, a po odkryciu kolejnych pulsarów została ona całkowicie odrzucona.

Trzeba jednak przyznać, że sytuacja z fosforowodorem na Wenus przedstawia się nieco inaczej. Naukowcy włożyli dużo wysiłku w zweryfikowanie swoich wyników, powtarzając swoje pomiary i wykorzystując do tego dwa różne obserwatoria. Interpretację wyników komplikuje jednak kontrowersyjna rola fosforowodoru jako biosygnatury – nadal nie jest do końca jasne jak organizmy beztlenowe go wytwarzają – oraz fakt, że w naszych poszukiwaniach pozaziemskiego życia stale kierujemy się bardzo ograniczoną perspektywą. Jedynym życiem w całym obserwowalnym wszechświecie jakie znamy jest życie ziemskie. Odkrycie fosforowodoru na Wenus musi zatem zostać potwierdzone przez inne zespoły badawcze. Ale tak jak wspomniałem wyżej, nawet wtedy nie da nam to stuprocentowej pewności, że mamy do czynienia z życiem. Byłaby to jednak duża motywacja do dalszych badań, a ponieważ Wenus jest tak blisko, szeroko zakrojone misje badawcze mogłoby zostać przeprowadzone stosunkowo szybko, być może nawet w ciągu najbliższej dekady.

Odkrycie fosforowodoru na Wenus jest niewątpliwie ekscytujące. Żeby uniknąć rozczarowania, lepiej jednak myśleć o nim w kategoriach naukowej zagadki, zamiast oddawać się fantazjowaniu na temat tego, co przyniesie przyszłość badań nad Wenus i czy przypadkiem za kosmicznym rogiem nie czają się kosmici. 

PS. W latach 60. hipotezę o istnieniu życia na wenus wysunął Carl Sagan. Być może okaże się, że ostatecznie miał rację.

PS2. Jeżeli zastanawiacie się jak w ogóle astronomowie są w stanie stwierdzić z Ziemi, jakie związki chemiczne znajdują się w atmosferze innej planety, odsyłam do materiałów na temat spektroskopii. W dużym uproszczeniu, spektroskopia polega na odczytywaniu unikalnych dla każdego pierwiastka śladów interakcji ze światłem – różne pierwiastki, ze względu na swoją budowę atomową, wchodzą w inne interakcję ze światłem i generują inne spektrum. Dzięki temu za pomocą spektroskopów możemy stwierdzić, że np. w atmosferze planety jest tlen wyłącznie na podstawie docierającego od niej odbitego światła.

Źródełko zdjęcia: domena publiczna.

KategorieAstronomiatoday I learned

Perseidy

Dzisiaj i jutro wieczorem, tj. 12-13 oraz 13-14 sierpnia będzie można oglądać Perseidy, jeden z najbardziej obfitych i regularnych rojów meteorów widocznych z półkuli północnej. To świetna okazja, żeby wkręcić się w amatorską astronomię, bo do obserwacji wystarczy trochę cierpliwości i wygodny leżak albo koc (i ewentualnie jakiś środek na komary). Obserwacja nocnego nieba to także dobry pomysł na rozrywkę w czasie pandemii, o ile, rzecz jasna, spędzicie ten czas jedynie w otoczeniu bliskich osób, a nie w stuosobowej grupie w drodze prosto z wesela. Zanim rozłożymy leżaki i zaczniemy wypatrywać „spadających gwiazd” musimy jedynie odpowiednio dobrać miejsce, z którego będziemy prowadzić nasze obserwacje.

Miejskie aglomeracje niestety generują za dużo sztucznego (antropogenicznego) światła, żeby móc dojrzeć większość gwiazd czy innych obiektów, w tym meteorów. Podświetlone bilbordy, zewnętrzne monitory reklamowe, światła samochodów i uliczne latarnie emitują nocą światło, które tworzy nad miastem łunę i skutecznie „rozmywa” słabe źródła światła z poza naszej planety. Zanieczyszczenie świetlne jest jednym z problemów, z którym zmagają się astronomowie prowadzący obserwacje za pomocą teleskopów optycznych (radioastronomia się z tym nie przejmuje, ale ma inne problemy, patrz również PS2).

Porównanie widoczności gwiazdozbioru Oriona w miejscu niewielkiego zanieczyszczenia światłem (po lewej) i w średniej wielkości mieście (po prawej). Autor zdjęcia: Jeremy Stanley. Zdjęcie na licencji Creative Commons 2.0.

Nie bez powodu teleskopy buduje się z dala od siedlisk ludzkich, najczęściej na wzniesieniach terenu (patrz PS3). Przykładowo Wielki Teleskop Dwuobiektywowy (Large Binocular Telescope, LBT) zbudowany został ponad 3000 m n.p.m. na Mount Graham, górze w Arizonie, USA. Swoją drogą LBT to idealny przykład tego, do jakich popisów kreatywności zdolni są astronomowie, jeżeli chodzi o nazewnictwo sprzętu. Pod tym względem lepszy jest chyba tylko Bardzo Duży Teleskop (Very Large Telescope, VLT) umiejscowiony na wzgórzu Cerro Paranal w Chile. 

Dlatego do obserwacji Perseidów najlepiej wybrać się kawałek poza miasto na tereny wiejskie. Z pomocą w wyborze miejsca przychodzi mapa zanieczyszczenia nieba. Jeżeli natomiast macie ochotę na dłuższą wycieczkę, zawsze możecie udać się do Izerskiego Parku Ciemnego Nieba na granicy polsko-czeskiej. Przy tegorocznym wypatrywaniu meteorów miejcie też na uwadze położenie księżyca na niebie. Nasz naturalny satelita będzie w ostatniej kwadrze, więc mniej więcej połowa jego tarczy wciąż będzie oświetlona. W trakcie obserwacji gołym okiem, ważne jest żeby oczy maksymalnie zaadaptowały się do ciemności – każde źródło bardziej intensywnego światła będzie w tym przeszkadzać. Dobrze zatem ułożyć się tak, żeby w polu widzenia mieć gwiazdozbiór Perseusza, w którym znajduje się radiant roju w jego maksimum (tj. punkt, z którego rozchodzą się drogi meteorów) i jednocześnie nie mieć księżyca w zasięgu wzroku (patrz PS4).

Korzystając z okazji, warto też zaznajomić się z podstawową terminologią astronomiczną. Potocznie o meteorach mówi się, że są „spadającymi gwiazdami” – oczywiście to tylko bardzo luźne, poetyckie porównanie, bo mamy do czynienia nie z kosmicznymi fabrykami nuklearnej energii, takimi jak nasze Słońce, ale ze zwykłymi drobinkami pyłu wchodzącymi w ziemską atmosferę. Zanim te okruchy skalne dotrą na ziemie nazywa się je meteoroidami. W przypadku Perseidów meteoroidy, które obserwujemy jako meteory na niebie, pochodzą z komety 109P/Swift-Tuttle, obiegającej słońce w 133 lata.

Bolidem natomiast nazywa się meteor o dużej jasności. Niekiedy można spotkać się także z określeniem „superbolid” w odniesieniu do meteorów szczególnie jasnych, takich jak np. meteor czelabiński, który widoczny był na tle dziennego nieba. Jeżeli meteor jest większych rozmiarów, ma szanse częściowo przetrwać gwałtowne hamowanie w atmosferze i dolecieć na ziemie jako meteoryt. Wbrew temu, co można zobaczyć w niektórych produkcjom z Hollywood, meteoryty nie spadają na ziemie rozgrzane – spadek przez górne partie atmosfery skutecznie je ochładza. Z innych ciekawostek na temat meteorytów: był tylko jeden dobrze udokumentowany przypadek zranienia spadającym meteorytem.

Wypatrując kolejnych meteorów nie zapomnijcie popodziwiać też gwiazd. Zawsze kiedy sam oglądam niebo nie mogę wyjść ze zdumienia, że jednocześnie spoglądam w odległą przeszłość. Światło gwiazd oddalonych od Ziemi setki bilionów kilometrów, na które patrzymy potrzebowało niekiedy tysięcy lat na dotarcie do nas. Zawsze dociera do mnie wtedy to, o czym w jednej swoich książek pisał Carl Sagan: jesteśmy tylko pyłkiem zawieszonym w promieniu słońca.

PS. Perseidy nie są jedynym tak gęstym rojem meteorów. Mamy tez np. Geminidy w grudniu i Kwadrantydy na początku stycznia. Perseidy są jednak najbardziej popularne, bo w sierpniu pogoda najbardziej sprzyja obserwacjom – jest ciepło i ryzyko zachmurzenia jest stosunkowo niewielkie.

PS2. Badania prowadzone za pomocą radioteleskopów mogą być zaburzane przez ziemskie sygnały radiowe. Z tego względu wokół radioteleskopów ustanawia się strefy ciszy radiowej – nie ma w nich zasięgu telefonii komórkowej ani Internetu.

PS3. Dużym utrudnieniem obserwacji optycznych jest atmosfera, której turbulencje mogą zaburzać ostrość obrazu. Dlatego najlepszym miejscem na umiejscowienie teleskopu jest orbita okołoziemska. Astronomowie wiążą duże nadzieje z Kosmicznym Teleskopem Jamesa Webba, który ma zastąpić starzejący się teleskop Hubble’a.

PS4. Jeżeli nie wiecie, gdzie dokładnie wypatrywać gwiazdozbioru Perseusza możecie zawsze wspomóc się interaktywną mapą nieba na telefonie. Sam korzystam ze Star Walk na telefony z androidem, bo ma całkiem intuicyjny interfejs i możliwość wyświetlania obrazu w odcieniach czerwieni, dzięki czemu ekran telefonu nie oślepia w trakcie nocnego obserwowania nieba. 

Źródełko zdjęcia: Photo by Michał Mancewicz on Unsplash