KategorieBiologiatoday I learned

Blizny

To zaskakujące, jakie białe plamy napotykamy czasem na swojej osobistej mapie wiedzy. Sam właśnie zdałem sobie sprawę, że nie wiem, czym – z biologicznego punktu widzenia – są blizny. Być może i Wy dowiecie się z tego wpisu czegoś nowego?

Kiedy nasze ciało próbuje naprawić głębsze uszkodzenia, wypełnia ubytek włóknami kolagenu, białka normalnie pełniącego rolę strukturalną w wielu tkankach, między innymi w skórze, ścięgnach, chrząstkach i kościach. Luźno utkana siateczka kolagenu tworzy w skórze swego rodzaju rusztowanie, podtrzymujące komórki i zespajające je ze sobą. Kolagenowe wypełnienie blizn jest inne, bardziej zwarte i nie posiada niestety tej samej funkcjonalności, co poprzednie tkanki – blizna na skórze pozbawiona jest mieszków włosowych i gruczołów potowych. Szczególnie problematyczna jest jednak tkanka bliznowata na narządach wewnętrznych, bo i tam może się pojawić. Przykładowo, blizny na wątrobie, będące skutkiem przewlekłego zapalenia, trwale zmniejszają wydajność tego organu.

Pewne rzeczy wydają się nam tak oczywiste, że nie przychodzi nam do głowy, żeby je sprawdzić.

Dlatego dzieci są naturalnymi odkrywcami: pytają o wszystko, nie zakładają niczego. Warto zatem próbować, niezależnie od wieku, rozbudzać w sobie to wewnętrzne dziecko, by nie stało się jedynie odległym wspomnieniem, skamieliną. A jak najlepiej zweryfikować swój stan wiedzy na dany temat? Spróbować go komuś wyjaśnić. Warto dzielić się nowo zdobytą wiedzą z bliskimi Wam osobami. Na przykład możecie powiedzieć im, czym są blizny.

Źródełko zdjęcia: Luis Villasmil na Unsplash

KategorieBiologiatoday I learned

Mechanizmy obronne ślimaków

Ślimaki zapisały się w kulturze jako symbol nieśpieszności. Kiedy mówimy o jakiejś osobie, że się ślimaczy lub wlecze jak ślimak, to zdecydowanie nie pochwalamy jej tempa działania. Tylko czy naprawdę powinniśmy się dziwić ślimakom? Gdzież mają się spieszyć, skoro swój dom mają zawsze przy sobie? Jeżeli wierzyć ludowym mądrościom, ślimaki mają też niezdrowe wręcz zamiłowanie do sera na pierogi i gotowe są obnażać swoje „rogi” każdemu, kto rzuci im choćby grosz na ten cel żywieniowy. Ale czy zastanawialiście się kiedyś, jak te powolne, choć dziwnie charyzmatyczne, lądowe mięczaki radzą sobie z wyzwaniami ślimaczego życia? Niestety, wbrew bajaniom i romantycznym wizjom, świat przyrody jest bezwzględny – kto nie znajdzie sobie niszy oraz sposobu na potencjalnych agresorów i konkurentów skazany jest na wymarcie. Mechanizmom obronnym, jakie wykształciły sobie z pozoru bezbronne ślimaki, warto przyjrzeć się również dlatego, że wiele mówią nam o tym, jak działa ewolucja.

Najbardziej oczywistą linią obrony ślimaków muszlowych jest, nomen omen, ich muszla, ale nawet pod tym względem ślimaki skrywają parę niespodzianek i sprytnych ewolucyjnych sztuczek. Weźmy na przykład takiego ślimaka winniczka (Helix Pomatia), jednego z najbardziej rozpowszechnionych ślimaków muszlowych w Polsce. Dla większości Polaków winniczek jest „prototypowym ślimakiem” – czyli tym, co widzą oczyma wyobraźni myśląc o ślimaku. Swoją drogą, warto nadmienić, że nie zawsze tak było. Dawniej winniczki występowały jedynie na południu kraju, a na pozostałe obszary zostały zawleczone przez człowieka, głównie średniowiecznych cystersów. Zakonnicy hodowali ślimaki w przyklasztornych ogrodach jako źródło białka na czas postu. Nie była to też odizolowana żywieniowa fanaberia poszczących cystersów, bo w mięsie winniczków gustowali także starożytni Grecy i Rzymianie. Ci drudzy zresztą, podczas swoich podbojów Europy, zawlekli winniczka aż do Wielkiej Brytanii i dlatego na wyspach znany jest jako „rzymski ślimak” (Roman snail). Chociaż ślimacze mięso rzadko ląduje na polskich stołach, polskie winniczki eksportowane są na zachód, głównie do Francji.

Ślimak winniczek (Helix Pomatia). Autor zdjęcia: Kosiarz-PL, Wikipedia, zdjęcie na licencji CC BY-SA 3.0

W przeciwieństwie np. do krabów pustelników, ślimaki muszlowe, takie jak nasz poczciwy winniczek, nie zmieniają nigdy swojej muszli. Ta wapienna powłoka ochronna rośnie wraz z nimi, wytwarzana przez gruczoły znajdujące się w organie zwanym płaszczem. Na niewiele jednak zdałaby się ślimakom, jeżeli podobnych rozmiarów drapieżniki (np. drapieżne chrząszcze i ich larwy) mogłyby za nimi podążyć w głąb muszli. Dlatego wiele gatunków ślimaków wyewoluowało różnego rodzaju przeszkody i przewężenia u otworu muszli, których owady o twardych, chitynowych szkieletach zewnętrznych nie są w stanie pokonać.

Relacja pomiędzy chrząszczami i ślimakami na przestrzeni eonów przerodziła się w swego rodzaju ewolucyjny wyścig zbrojeń: w miarę jak u ślimaków wykształcały się coraz węższe otwory muszli z trudniejszymi do pokonania barierami, u polujących na nie chrząszczy wykształcały się bardziej podłużne głowy, pozwalające im przecisnąć się w głąb muszli. Trzeba jednak pamiętać, że zmiany te zachodziły na poziomie populacji, a nie jednostek – chrząszcze, które na drodze genetycznego przypadku, miały węższe głowy miały też większe szanse skutecznie zapolować na ślimaki i przekazać swoje geny kolejnemu pokoleniu. Dokładnie ten sam mechanizm, tylko o przeciwnym zwrocie, działał na populację ślimaków i stąd ów wyścig zbrojeń.  

Muszla niestety nie gwarantuje ślimakom bezpieczeństwa. Drapieżne ślimaki (a i owszem, niektóre ślimaki to aktywne drapieżniki) mogą wydrapać w muszli ofiary dziurę za pomocą „języka” przypominającego tarkę. Niektóre większe drapieżniki, takie jak duże chrząszcze, ptaki, myszy, łasice, jaszczurki albo ropuchy, mogą rozłupać muszlę lub po prostu połknąć ślimaka wraz z nią. Drozd Śpiewak, ptak z rodziny drozdowatych, radzi sobie z twardą muszlą ślimaka rozbijając ją na kamieniu niczym na kowadle (pod linkiem krótki klip wideo). Także jeżeli wydaje Wam się, że macie kiepski dzień, pomyślcie o tych wszystkich ślimakach, które wyszły pewnego pięknego poranka na spacer w poszukiwaniu świeżych liści sałaty i nagle wylądowały w żołądku jakiegoś ptaka. Uszkodzenie muszli, a nawet ciała, nie musi być jednak wyrokiem śmierci dla ślimaka, ze względu na całkiem imponujące zdolności regeneracyjne – niektóre ślimaki potrafią odtworzyć utracone „rogi”, czyli czułki zakończone oczami.

Pewne gatunki ślimaków w ogóle pozbawione są muszli (a ściślej, ich muszla zredukowana jest do ledwie widocznej płytki). W Polsce najczęstszymi gatunkami nagich ślimaków są te należące do rodziny pomrowiowatych (uwielbiam polskie nazwy gatunkowe): pomrów żółtawy (Limax flavus) o charakterystycznym brązowym ubarwieniu i czarnych czułkach; pomrów wielki (Limax Maximus), cętkowany, kanibalistyczny, nieendemiczny szkodnik upraw; oraz rzadszy pomrów błękitny (Bielzia coerulans). Jeżeli mieszkacie w okolicach terenów podmokłych, na pewno mieliście okazję, któregoś z nich zobaczyć – dla mnie pomrowy żółtawe są częstym widokiem na spacerach w okolicach Odry. Jakie szanse w starciu z drapieżnikami mają takie nagie ślimaki?

Pomrów żółtawy (Limax flavus). Autor zdjęcia: Karol Karolus, Wikipedia, zdjęcie na licencji CC BY-SA 4.0

Skuteczna ochrona to nie tylko fizyczne bariery. Bo po cóż w ogóle się bronić, skoro można po prostu unikać starć? Do tego celu ślimaki wykorzystują ubarwienie ochronne (cryptic coloration), czyli formę wizualnego kamuflażu, utrudniającą dostrzeżenie ślimaków w ich naturalnym środowisku. Nie bez powodu zdecydowana większość ślimaków lądowych jest w odcieniach brązu i szarości – kolorach gleby i leśnej. Wałkówka pospolita (Merdigera obscura, patrz też PS2), występująca m.in. na terenie Czech, idzie nawet o ślimacze pełznięcie dalej w swoich staraniach unikania zauważenia, pokrywając muszlę kamuflażem z gleby i odchodów.

Wałkówka pospolita (Merdigera obscura) i jej kamuflaż. Autor zdjęcia: Michal Maňas, Wikipedia, zdjęcie na licencji CC BY 4.0

Ślimaki wytwarzają także lepki śluz, który, choć zwykle nie jest toksyczny, potrafi mieć nieprzyjemny smak. Dobra rada od nagich ślimaków brzmi zatem następująco: jeśli nie chcesz być zjedzony, smakuj okropnie. Ślimaczy śluz rzekomo może także pomagać w zwalczaniu najeźdźców niewidocznych gołym okiem: bakterii. Niestety nie udało mi się dotrzeć do wiarygodnych nowszych badań na ten temat (tj. po roku 1982). Najwyraźniej nie brakuje natomiast fanów pseudonauki, a ściślej medycyny alternatywnej, przedstawiających śluz ślimaków jako cudowny kosmetyk i naturalne antybakteryjne remedium. Osobiście jestem raczej sceptyczny, co do działania tych specyfików.  

Ciekawą strategią zwierząt bez szczególnie rozwiniętych mechanizmów obronnych jest także zajmowanie niechcianych nisz ekologicznych, gdzie ryzyko spotkania drapieżnika jest niskie, albo zwiększanie szans na rozmnażanie. Ponownie trzeba myśleć o tym w kategoriach populacyjnych – chociaż pojedynczy ślimak może być bezbronny, to jeżeli dany gatunek ślimaka będzie odpowiedni łatwo i szybko się rozmnażał, wciąż ma szanse wygrać na ewolucyjnej loterii. A wiele gatunków ślimaków, w tym winniczek i pomrowy, mają pewną szczególną zaletę: są hermafrodytami (obojnakami). Oznacza to, że mają zarówno żeńskie jak i męskie organy rozrodcze, co zwiększa szanse na znalezienie odpowiedniego partnera/partnerki i umożliwia zapłodnienie krzyżowe (wzajemną wymianę komórek rozrodczych). Niektóre gatunki mogą także rozmnażać się samodzielnie.

W kontekście rozmnażania ślimaków nie sposób nie wspomnieć też o innej osobliwości: miłosnych strzałkach. Jeżeli nazwa ta brzmi dla Was niepokojąco to lepiej przygotujcie się mentalnie, bo rzeczywistość może być gorsza niż Wasze domysły. Otóż przed kopulacją np. takich winniczków i po zalotnym „tańcu” każdy osobnik próbuje ustrzelić tego drugiego ostrą, wapienną strzałką, która potrafić przebić organy wewnętrzne trafionego nią ślimaka, czasem nawet na wylot. Możecie jednak odetchnąć z pewną ulgą, bo strzałka nie leci przez powietrzne niczym rzeczywista strzała, ale działa jedynie w bezpośrednim kontakcie. Czyli w gruncie rzeczy to bardziej… nakłuwacz miłości (co jakimiś cudem brzmi jeszcze bardziej niepokojąco). Co ciekawe, strzałka nie ma na celu wymiany spermy (patrz PS), a jedynie hormonów, które mają zapewnić większą przeżywalność plemników i zredukować szanse, że trafiony osobnik zostanie zapłodniony przez innego zalotnika. Zatem ślimak, który trafił drugiego strzałką, ma większe szanse na przekazanie swoich genów kolejnemu pokoleniu. Trochę to fascynujące, a trochę upiorne.    

Zdjęcie miłosnej strzałki ślimaka z gatunku Monachoides vicinus wykonane mikroskopem elektronowym. Źródło. Zdjęcie na licencji CC 2.0

Na koniec dodam jedynie, że drapieżniki nie są jedynym zagrożeniem dla ślimaków. Ślimaki muszą też radzić sobie z niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi, zwłaszcza te żyjącej dłużej niż jeden sezon. Wykorzystują do tego celu dwa rodzaje procesów spoczynkowych: hibernację w okresie zimowym i estywację w okresie letnim. Ponieważ ślimaki muszą utrzymywać stałą wilgotność powierzchni ciała i unikać przesuszenia, w warunkach niskiej wilgotności powietrza otaczają się membraną ze śluzu i przechodzą w estywację („sen letni”), żeby ograniczać straty wilgoci. Wypełzają na „łowy” dopiero kiedy wilgotność powietrza wzrośnie (np. po deszczu). Natomiast zimujące ślimaki, takie jak winniczek, na czas spadku temperatur szczelnie zamykają swoją muszlę epifragmą – zestaloną warstwą śluzu – i hibernują.

Muszla winniczka zalepiona epifragmą. Autor zdjęcia: Hannes Grobe, Wikipedia, zdjęcie na licencji CC BY-SA 2.5.

Pamiętam jak za dzieciaka zdarzało mi się znajdować takie zimujące winniczki. Wyobrażałem sobie wtedy, zafascynowany paleontologią, jak większość dzieci w pewnym wieku, że ślimak musiał zamienić się w skamielinę. Gdyby tylko ktoś wtedy powiedział mi, że to prawdziwy, zimujący ślimak pewnie byłbym jeszcze bardziej wniebowzięty. Więc jeżeli dobrnęliście ze mną do końca tego wpisu o dziwnych i fascynujących faktach na temat ślimaków i zastanawiacie się, co robicie ze swoim życiem (albo co ja robię ze swoim, że o takich rzeczach piszę), możecie przy następnej przyrodniczej wycieczce powiedzieć o tym swoim dzieciom, dzieciom swoich znajomych albo młodszemu rodzeństwu. Gwarantuję, że będą zachwycone. Tylko może nie mówicie im o tych miłosnych strzałkach. Albo mówcie? Wychowywanie dzieci zostawiam Wam.  

PS. W przypadku ślimaków nie dochodzi zatem do tzw. zaplemnienia urazowego. Jeżeli jesteście ciekawi, o co w tym chodzi (i macie mocny żołądek), polecam ten artykuł na Wikipedii.

PS2. Międzynarodowa nazwa gatunkowa wałkówki pospolitej, tj. Merdigera obscura jest dość niepochlebna: wywodzi się od francuskiego słowa merde oznaczającego, delikatnie mówiąc, kupę i łacińskiego gerō, oznaczającego nosiciela. Czyli wałkówka pospolita to inaczej kuponosiciel.

PS3. O systemie nerwowym ślimaków krążą też pewne urągające stereotypy. Rzekomo te mięczaki mają tylko dwa neurony i/lub jeden zwój nerwowy. Ani jedno ani drugie twierdzenie nie jest prawdziwie. Ten pierwszy mit prawdopodobnie bierze się z błędnej interpretacji przeprowadzonych w roku 2016 badań, pokazujących, że para neuronów u ślimaków słodkowodnych może mieć kluczowe znaczenie w podejmowaniu działań celowych. Ten drugi natomiast wynika z pewnego niezrozumienia budowy układu nerwowego mięczaków. Ślimaki, podobnie jak inne mięczaki, nie mają mózgu w ścisłym znaczeniu tego słowa – zamiast tego w ich ciele znajdują się połączone lokalne skupiska komórek nerwowych tzw. zwoje nerwowe lub gangliony. W przypadku ślimaków taka architektura neuronalna nie zaowocowała szczególnie rozwiniętą inteligencją, ale już ośmiornice i inne głowonogi to zupełnie inna liga (o ich „obcej inteligencji” napiszę kiedyś osobnego posta). Niemniej ślimaki mają kilka zwojów nerwowych i od kilku do kilkunastu tysięcy neuronów – budowa ich układu nerwowego nie jest zatem aż tak prosta.

Źródełko zdjęcia: Photo by Krzysztof Niewolny on Unsplash

KategorieBiologiatoday I learned

Największe zwierzę w historii ziemi i paradoks Peto

Płetwal błękitny, gatunek morskiego ssaka z rodziny płetwalowatych (zaliczają się do nich m.in. wieloryby), jest nie tylko największym współcześnie żyjącym zwierzęciem, ale też największym zwierzęciem jakie kiedykolwiek żyło na ziemi. Tak jest, większym nawet niż dinozaury (ale patrz PS). Dorosłe osobniki mogą osiągać długość do około 30 metrów i wagę ponad 150 ton. Ciekawostka: samice są zwykle większe od samców, statystycznie rzecz ujmując. Płetwale błękitne żywią się krylem, odfiltrowując dziennie ponad 4 tony tych drobnych skorupiaków z morskiej wody za pomocą fiszbinów – specjalnych płyt w jamie gębowej. 

Po Internecie krąży też mnóstwo faktoidów na temat morfologii (budowy) tego zwierzęcia, ale trudno je zweryfikować. Przykładowo w pamięci utkwiło mi stwierdzenie, że serce płetwala błękitnego waży tyle co samochód, a aorta jest tak szeroka, że człowiek mógłby w niej pływać. Wydaje się to jednak wątpliwie, bo serce wyciągnięte z martwego osobnika wyrzuconego na brzeg ważyło 180 kg, a w jego aorcie zmieściłaby się co najwyżej ludzka głowa. Oczywiście pomimo tej redukcji naszego wyobrażenia, wciąż mamy do czynienia z niezwykle masywnym organem. Natomiast National Geographic na swojej stronie podaje, że język płetwala błękitnego waży tyle co mały słoń Indyjski (ponad 3 tony). Zważywszy jak duży jest ten język i ile miejsca zajmuje w jamie gębowej płetwala, wydaje się to prawdopodobne. Nie znalazłem jednak potwierdzenia tej informacji w żadnej publikacji naukowej.

Z płetwalem błękitnym oraz innymi przedstawicielami megafauny wiąże się też pewien interesujący, wciąż nierozwiązany problem naukowy tzw. paradoks Peto. Zgodnie z naszymi obecnymi modelami karcynogenezy (powstawania nowotworów) im większe zwierzę, tym większe ryzyko zachorowania na nowotwory. Wynika to bezpośrednio z większej liczby komórek. Komórki, których mutacje nie zostaną w porę naprawione i które nie poddadzą się apoptozie, czyli tzw. zaprogramowanej śmierci, mają potencjał przeobrazić się w komórki nowotworowe. A zatem należałoby się spodziewać, że im więcej komórek, tym większe ryzyko nowotworów. Tak jest np. w przypadku ludzi: im wyższa osoba, tym większe ryzyko pewnych nowotworów (słowo otuchy dla osób powyżej 170 cm: wzrost ryzyka absolutnego jest mikroskopijny).

Tymczasem z naszych obserwacji wynika, że duże zwierzęta nie chorują na nowotwory częściej. Płetwale błękitne zdają się nie mieć tego problemu niemal wcale. Istnieje kilka różnych hipotez, próbujących wyjaśnić ten paradoks, ale póki co żadna z nich nie przyniosła nam definitywnego rozwiązania.      

PS. Największym zwierzęciem lądowym był najpewniej jakiś przedstawiciel Tytanozaurów, roślinożernych dinozaurów (a konkretniej zauropodów) żyjących między jurą a kredą. 

Źródełko zdjęcia: Wikipedia, utwór w domenie publicznej.

KategorieBiologiatoday I learned

Dlaczego pestka awokado jest taka duża?

Pierwszą rzeczą, która w przypadku takich pytań przychodzi do głowy to kolejne pytanie: a czemu by nie? Otóż wyprodukowanie nasion kosztuje energię, a duże nasiono kosztuje odpowiednio więcej energii. Zatem taka inwestycja musi roślinie się opłacać z ewolucyjnego punktu widzenia. W przeciwnym razie roślina ta mogłaby zostać wyparta przez organizmy z bardziej „rozsądnym” budżetem energetycznym.

Podstawowe wytłumaczenie rozmiaru pestki awokado ma związek z pełnioną przez nią funkcją. Pestka awokado jest nasionem, a zatem odgrywa kluczową rolę w procesie rozmnażania rośliny. Nasiono zapewnia także substancje odżywcze, w postaci tzw. tkanki zapasowej (spichrzowej), niezbędne do wczesnego rozwoju rośliny (zanim będzie w stanie samo fotosyntezować swoje własne pożywienie). To „wsparcie na starcie” jest jednym z powodów, dla którego rośliny nasienne zdominowały tak wiele nisz ekologicznych. Zgodnie z tą logiką, im większe nasiono tym lepszy start dla rośliny, co nie jest bez znaczenia w lesie tropikalnym, w którym wiele szybko rosnących roślin konkuruje o przestrzeń i nasłonecznienie.

Poza tym musi jeszcze istnieć jakiś mechanizm rozsiewania nasion. Dzięki niemu roślina nie będzie konkurować z własnym potomstwem i będzie mogła dotrzeć do innych, potencjalnie niezamieszkałych nisz. W przypadku roślin wytwarzających owoce do rozsiewania nasion wykorzystywane są roślinożerne zwierzęta. To uczciwa wymiana: roślina oddaje część wyprodukowanej przez siebie energii w postaci owocu, a zwierzę, służy za mechanizm dyspersji, zjadając owoc, oddalając się i wydalając nasiono z dala od macierzystego drzewa. Nota bene dlatego nasiona otoczone są wytrzymałą łupiną – gwarantuje ona, że nasiono przejdzie nienaruszone przez układ trawienny zwierzęcia.

Być może zauważyliście już pewien problem z awokado – ze względu na rozmiary jego nasiona, niewiele zwierząt byłoby wstanie zjeść cały owoc i bezpiecznie wydalić samą pestkę. I tutaj docieramy do pewnej ciekawostki: drzewa awokado wyewoluowały w plejstocenie, kiedy na ziemi kroczyła megafauna np. ogromny leniwiec naziemny (Megaterium) wielkości współczesnego słonia. Drzewa awokado zawdzięczają swoje przetrwanie ludziom, którzy świadomie zaczęli rozsiewać nasiona. Z drugiej strony to ludzie najpewniej odpowiedzialni byli za wymieranie megafauny, więc… dzięki za nic?    

PS. Na straży zdrowych relacji roślina owocująca-zwierzę owocożerne stoją pewne mechanizmy ochronne. Nasiona niektórych roślin zawierają także niewielkie ilości trujących, gorzko smakujących związków chemicznych (np. nasiona jabłek zawierają amigdalinę). Ma to na celu zniechęcenie zwierząt do rozłupywania i zjadania samych nasion – ewolucyjny oszuści nie są mile widziani. 

Źródełko zdjęcia: Photo by Estúdio Bloom on Unsplash

KategorieBiologiatoday I learned

Zasada Anny Kareniny w udomowianiu zwierząt

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego mimo tysięcy lat praktyki i całej wiedzy jako posiedliśmy o genetyce oraz teorii ewolucji jedne zwierzęta udało się udomowić a inne nie? Dlaczego np. konie tak dobrze współpracują z człowiekiem a zebry już nie? Albo dlaczego mamy psy obronne, ale, wbrew wyobrażeniom z literatury fantastycznej, nie doczekaliśmy się nigdy bojowych niedźwiedzi?

Ciekawą odpowiedź na te pytania znalazłem w książce „Strzelby, zarazki, stal. Krótka historia ludzkości” Jareda Diamonda. Jej autor analizuję historię ludzkiego rozwoju, starając się wyjaśnić dlaczego jedne cywilizacje okazały się technologicznie bardziej zaawansowane od innych (bez uciekania się do nienaukowych, rasistowskich argumentów). Zdaniem Diamonda jednym z kluczowych powodów tego zróżnicowania jest dostęp do dających się udomowić zwierząt. To czy zwierzę nadaje się do udomowienia, tj. czy będziemy w stanie hodować je w niewoli i przystosować do własnych potrzeb, świadomie kierując jego torem ewolucyjnym za pomocą sztucznej selekcji (jak w przypadków np. psów, krów i koni), zależy od czegoś co Diamond nazywa „zasadą Anny Kareniny”. Nazwa tej zasady bierze się z pierwszego zdania powieści Lwa Tołstoja „Anna Karenina”:

Wszystkie szczęśliwe rodziny podobne są do siebie, każda zaś nieszczęśliwa jest nieszczęśliwą po swojemu.

Kiedy przekształcimy zawartą w nim w myśl w coś bardziej ogólnego i abstrakcyjnego wyjdzie nam mniej więcej coś takiego: jeśli z pewnej grupy cech (to co sprawia, że rodziny są szczęśliwe) zabraknie choćby jednej to osiągnięcie pożądanego rezultatu nie będzie możliwe (i stąd różne powody rodzin nieszczęśliwych). W przypadku zwierząt hodowlanych Diamond wymienia szereg cech, które muszą być jednocześnie spełnione, zgodnie z powyższą zasadą:

  • Dieta (zwierzę nie może być zbyt wybredne i musi mieć dobrze przekształcać przyswajany pokarm w masę mięśniową; nota bene to jeden z powodów dla którego żadna cywilizacja nie hodowała np. tygrysów czy innych drapieżników na mięso, to się po prostu nie opłaca);
  • Szybkość wzrostu (zwierzę nie może rosnąć za wolno, co wyklucza np. słonie, które potrzebują na to 15-20 lat);
  • Potencjał do rozmnażania w niewoli (zwierzę nie może być „wstydliwe” ani mieć np. skomplikowanych rytuałów godowych);
  • Usposobienie (zwierzę nie może być zbyt agresywne i przez to nadmiernie niebezpieczne dla człowieka);
  • Zachowanie podczas płoszenia się (spanikowane zwierzę nie może reagować agresją);
  • Struktura stadna (zwierzę musi rozwijać się i funkcjonować w ramach struktury stadnej, w którą człowiek mógłby zastępczo wejść np. osobnik alfa u wilków, ogier w stadzie koni).

Mając przed sobą kategorie Diamonda możemy udzielić odpowiedzi na pytania z początku tego posta. Zebry, chociaż z pozoru wyglądają jak pasiaste konie, mają kilka cech, które zasadniczo od koni je odróżniają: nie posiadają tej samej struktury stadnej co konie; mają paskudny nawyk kąsania i przytrzymywania potencjalnego agresora; łatwo się płoszą, a spłoszone potrafią być wyjątkowo agresywne; a do tego potrafią skutecznie unikać schwytania lassem. Co do niedźwiedzi natomiast… to już pozostawię Waszej wyobraźni.

PS. Postanowiłem teraz wspomnieć o książce Diamonda, ponieważ zauważyłem, że pojawiło się nowe polskie wydanie. To nie jest żadna płatna promocja, po prostu sam czytałem tę książkę i ją polecam. Poza tym kaman, jakie ja mam zasięgi. Chyba tylko jacyś desperaci chcieliby się tutaj reklamować.

PS2. Od udomowienia trzeba też odróżnić oswojenie. Wiele dzikich zwierząt da się oswoić tj. zwykle brutalną tresurą zmusić do uległości. Takie zwierzę zawsze pozostanie dzikie i zawsze będzie stwarzać zagrożenie dla ludzi, co najlepiej obrazują śmiertelne wypadki wśród ludzi pracujących z oswojonymi zwierzętami (np. słoniami czy tygrysami).

PS3. Lionel Walter Rothschild, brytyjski zoolog, tak bardzo chciał pokazać, że zebry da się jednak udomowić, że przejechał się karocą zaprzęgnięta w zebry do Pałacu Buckingham. Niestety, jak się domyślacie, z ostatecznego udomowienia zebr nic nie wyszło. Więcej możecie o tym przeczytać np. tutaj.

Źródełko zdjęcia: Photo by Ron Dauphin on Unsplash