Na Marsie mieliśmy już twarz i tajemnicze drzwi, a teraz doczekaliśmy się… niedźwiadka. Oczywiście to nie dowody na żaden „spiseg” NASA, tylko skutek zjawiska nazywanego pareidolią – tendencji do dopatrywania się w sensorycznym szumie znaczących kształtów, w szczególności twarzy. Dlaczego akurat twarze? Ludzki mózg wyposażony jest w specjalny „moduł” do rozpoznawania twarzy zwany zakrętem wrzecionowatym, który znajduje się w płacie skroniowym. Uszkodzenie tego obszaru, w wyniku mechanicznego urazu lub udaru, powoduje prozopagnozję, czyli niezdolność do rozpoznawania twarzy. Osoby cierpiące na tę przypadłość nie potrafią rozpoznać nawet swoich bliskich dopóki ci, na przykład, nie przemówią. Fakt, że zostaliśmy ewolucyjnie wyposażeni w tak potężne neuronarzędzie może świadczyć o tym, jak doniosłą rolę dla naszego gatunku pełniły, i nadal pełnią, relacje społeczne.
A jak chcecie na własne oczy zobaczyć, jak silna jest owa pokusa, by wszędzie dopatrywać się twarzy, spróbujcie na następnym spacerze przyjrzeć się chmurom, żwirowi, liściom łopoczącym na wietrze, zawijasom w korze czy jakimkolwiek innym skomplikowanym losowym wzorom. Gwarantuję, że w końcu ujrzycie upragnioną twarz. Czasem może to być także coś niesłychanie prostego. Wystarczy bowiem najsubtelniejsza, najbardziej abstrakcyjna sugestia, że mamy do czynienia z czymś twarzokształtnym, żeby uaktywnić nasz zakręt wrzecionowaty. Nawet fasada budynku: okna stają się oczami, a drzwi ustami lub nosem. Co ciekawe, z takiej architektonicznej „twarzy” możemy nawet odczytać emocje! Wracając z pracy widzę pewien dom, który — przez częściowo opuszczone rolety — wywołuje u mnie nieodparte wrażenie, że oto stoi przede mną jakiś przysypiający, ceglasty gigant.